Miałam to w sobie od dawna. Z nieco szyderczym uśmiechem odkopywałam zapiski sprzed lat, gdzie poprzysięgam sobie, że w końcu ruszę, że już spisuję, notuję, kreuję. Tyle że w głowie i tam też zostawało. Była inspiracja, bodziec, który zasiał ziarno. Były różne ścieżki, plany, poszukiwania. Moją głowę zaczęły odwiedzać pojedyncze obrazy. Rozrzucone i - jak mi się wtedy wydawało - całkowicie niespójne. Notowałam je jednak skrzętnie, bo intuicja szeptała, że są ważne. Wzięłam więc te wskazówki od siebie samej i zaczęłam ubierać je w bajeczne stylizacje, dorzucając wymyślne pomysły na dodatki, makijaże, talizmany, które miały podkreślić magię zamkniętą w kadrze. Z czasem zrozumiałam, że noszenie maski nie pomaga odkrywaniu piękna zaklętego w prawdzie. Moja kreacja stała się największą przeszkodą, by zacząć, bo stawiała przede mną wymagania, których spełnienie było zależne nie tylko ode mnie. Przeznaczenie jednak uznało, że już czas wyruszyć w tę podróż. Teraz już wiem, że nie mogło się to wydarzyć wcześniej, nie byłam na to gotowa, więc dziękuję za cierpliwość.
Byłam na wystawie mojej koleżanki, gdy nagle stanęła przede mną dziewczynka z moich snów. Nie znałam jej nigdy wcześniej. Była jedynie skrawkami obrazów, które intuicja kazała mi notować na później. A jednak stała przede mną z tymi swoimi niesamowitymi oczami i anielskimi kosmykami. Pamiętam, że jedyne co z siebie wydusiłam to stwierdzenie, że jest piękna. Później odszukałam jej mamę i poprosiłam o zdjęcia. Tak zaczęła się ta opowieść. Tak zaczął się projekt, który w niespełna rok miał okazać się drogą, która odmieni tak wiele w mojej duszy i sercu.
Zawsze czułam, że magia istnieje. Nie umiałam jej sobie jednak wyobrazić, odnaleźć definicji, która znalazłaby zastosowanie w mojej codzienności. Czułam jednak, że w końcu się spotkamy. Nie sądziłam, że stanie się to dzięki fotografii. Aparat stał się kluczem do świata, w którego istnieniu ludzie piszą w baśniach, legendach, najintymniejszych wyznaniach. To świat energii, która potrafi wywołać drżenie, którego nie da się zatrzymać. To moc, która może na kilka sekund zabrać duszę z ciała i zwrócić tę ukochaną, która odeszła zbyt daleko.
Ze spotkania na spotkanie oddalałam się coraz bardziej od dziewczyny, która chciała stworzyć projekt fotograficzny, jednocześnie zbliżając się coraz bardziej do samej siebie. Moje bohaterki, siostry, przewodniczki, mniej lub bardziej świadomie, wskazywały mi drogę, dzięki której odnajdywałam kolejne furtki do nowego świata.
To historia każdej kobiety, którą woła las, wiatr, góry czy rzeka. To historia pięknych, silnych kobiet, które były zbyt odważne i świadome, by czas, w którym żyły uszanował ich mądrość. To opowieść o korzeniach, których nie zetnie żadne ostrze. To baśń o połączeniach tak potężnych, że nie spali ich żaden ogień. To moja historia, to historia moich srebrnych sióstr.
Piszę Wam o tym, bo dziś zrobiłam ostatnie zdjęcia do Księgi Przywołania. Przepłynęłam rzekę niesiona nurtem, aż wpadłam do oceanu, który jest początkiem niesamowitej podróży. Kolejnym krokiem będzie złożenie i wydanie księgi, by obudzić srebrne nitki, które są w tak wielu z Was. Zasieje ona kolejne ziarna i obudzi te, które od dawna macie w sercu. To dar, który otrzymałam i którym chcę się z Wami podzielić. To najintymniejsza prawda, oddanie i wdzięczność. Obrazy z mojej głowy okazały się spójną opowieścią, która wydarzyła się w moim życiu. Nie prosiłam o te kadry, zostały mi one podarowane przez intuicję kobiet, które mi zaufały.
Tak więc otulam każdy jeden obraz. Zaczynam układać, łączyć, opowiadać, by wkrótce wydać na świat coś bardzo ważnego. Nie tylko dla mnie.