Odebraliśmy wczoraj klucze od mieszkania, co po półrocznym oczekiwaniu było wyjątkowo radosnym wydarzeniem. Świętowanie jednak skończyło się bardzo szybko. Podczas pierwszego łyku wieczornego wina, zadzwonił telefon i nastroje roztrzaskały się o przestraszone spojrzenia. Dziś emocje opadły, pojawił się spokój, mantra "będzie dobrze" i fizyczne zmęczenie. Patrzę na zdjęcia i wydaje mi się, jakby to była relacja co najmniej z weekendu, a to zaledwie kilka intensywnych piątkowych godzin.
Szpital w Bukowcu. Jak się później okazało, nie był to ostatni szpital, który odwiedziliśmy tego dnia.
Później pojechaliśmy do moich rodziców, gdzie Jimmy pomagał przy budowie nowego warsztatu.
Pan sąsiad Kaziu też ciężko pracował.
Gabi w swoim ulubionym punkcie obserwacyjnym, skąd śledzi, czy aby mamie nie spadło nic smakowitego na podłogę.
Szybka przekąska z łososiem i pomidorami.
Mama upierała się, że nigdy nie będzie mieć kota. Oczywiście :)
Słoń, którego dostałam od kolegów i koleżanek z podstawówki na moich pierwszych oficjalnych urodzinach dla znajomych (hoho i jeszcze trochę lat temu) został ulubionym posłaniem Zuzi.
I Gabi też, co może znaczyć tylko jedno...
Na szczęście to tylko niewinne zaczepki, widać, że Zuzia zaakceptowała kotka jak swojego własnego malucha.
Nie pokazywałam Wam nigdy pokoiku Sary. W ciągu dnia bawi się w moim byłym pokoju, bo jest tam więcej miejsca i światła, jednak i jej kącik z czasem nabrał wiele uroku.
Bieżące lektury przedsenne.
Obraz namalowany przez Piotrka Paczkowskiego specjalnie dla Sary.
A tu mój obraz dla Małej, który namalowałam mniej więcej w tym samym czasie pod okiem Piotrka.
Do mieszkania zwozimy pierwsze materiały, a od poniedziałku ruszamy z robotą.
Jimmy z Bratem w naszym pustym jeszcze salonie.
Widoku na góry, takiego jak tutaj w Kostrzycy, wprawdzie nie mamy(choć z pozostałych pokoi je widać całkiem nieźle), ale i tak jest przyjemny. W tle rozmyty staw.
A na koniec moja ulubiona, mrucząca ozdoba biurkowa.


















