Raczej nie wrzucam na aifowego swoich reportaży, jak już to tylko pojedyncze zdjęcia. W przypadku tej pary chcę jednak zrobić mały wyjątek.
To był mój pierwszy wyjazdowy ślub w tym roku, a co za tym idzie, pierwsza podróż. Zamiast czuć towarzyszący mi zazwyczaj lekki niepokój i napięcie, czułam radość i oczekiwanie. Nawet na samą drogę. Jedynym pasażerem oprócz mnie było rozlewające się na siedzeniu obok wschodzące słońce. Widocznie nie ma za wielu chętnych na podróże o tak wczesnej porze do Zielonej Góry w środku tygodnia. I dobrze. Zostałam sama. Bez rozpraszaczy, bez rzeczy do zrobienia za chwilę. Przez kilka godzin byłam dobrowolnie uwięziona. Mogłam zapomnieć. Przestać myśleć i zacząć marzyć.
Rozmarzyłam się o podróżach dalekich i zaoceanowych. Obcojęzycznych i wielokulturowych. W moje marzenia zaczynała wkradać się zazdrość. Nie lubię tego uczucia, więc obraziłam się na swoje rozmarzenie, że poszło w tak głupim kierunku. Ale chwila. Przecież właśnie jestem w podróży. Nie przemierzyłam oceanu, nadal będę umiała porozumieć się z panią w sklepie spożywczym, a mimo to właśnie zaczynam swoją kolejną podróż. Dzięki swojej pracy udało mi się dotrzeć do miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłam. Mimo że nie przekraczałam granicy, przeskakiwałam do różnych światów. Poznawałam ludzi z wyjątkowymi historiami, odkrywałam nieznane mi wcześniej zwyczaje, próbowałam nowych potraw. Co najważniejsze jednak, podróżowałam po emocjach. Radości, wzruszeniach, miłości i bliskości. Obcy ludzie przyjmowali mnie do swoich domów i otaczali ogromną serdecznością. Czułam się jak gość, czasem nawet jak członek ich rodziny. To było i będzie dla mnie ogromne wyróżnienie, żeby nie napisać patetycznie - zaszczyt. Ale coś w tym musi chyba jednak być, skoro to właśnie mnie wybierają po to, żebym towarzyszyła im i uwieczniła dzień, w którym ślubują sobie miłość, wierność i to, że się nie opuszczą aż do śmierci. Więc jestem tam z nimi. Trochę zdziwiona, często wzruszona.
A teraz wyobraźcie sobie parę, która postanowiła, że podczas ich ślubu będzie łącznie pięć osób. I jedną z nich będę ja. Właśnie do nich jechałam, właśnie na nich czekałam. Od momentu, w którym Krzysia napisała do mnie maila z historią ich miłości, wiedziałam, że jadę po niesamowitą przygodę i tak właśnie było. Wspaniała podróż. A to moje pocztówki...



Obiad zjedliśmy na mieście, zamiast tortu mieliśmy lody z ich ulubionej osiedlowej lodziarni, wódkę zamieniliśmy na zieloną herbatę z mandarynką, a na kolację zjedliśmy pyszne naleśniki roboty Pana Młodego, czyli Romka. Ślub wyjątkowy, inny, na pewno prawdziwy i taki, jaki sobie wymarzyli. A ja byłam, świętowałam z nimi i czekam na nasze kolejne spotkanie. Herbatę już kupiłam.
Strona z moją fotografią ślubną i nie tylko.
To był mój pierwszy wyjazdowy ślub w tym roku, a co za tym idzie, pierwsza podróż. Zamiast czuć towarzyszący mi zazwyczaj lekki niepokój i napięcie, czułam radość i oczekiwanie. Nawet na samą drogę. Jedynym pasażerem oprócz mnie było rozlewające się na siedzeniu obok wschodzące słońce. Widocznie nie ma za wielu chętnych na podróże o tak wczesnej porze do Zielonej Góry w środku tygodnia. I dobrze. Zostałam sama. Bez rozpraszaczy, bez rzeczy do zrobienia za chwilę. Przez kilka godzin byłam dobrowolnie uwięziona. Mogłam zapomnieć. Przestać myśleć i zacząć marzyć.
Rozmarzyłam się o podróżach dalekich i zaoceanowych. Obcojęzycznych i wielokulturowych. W moje marzenia zaczynała wkradać się zazdrość. Nie lubię tego uczucia, więc obraziłam się na swoje rozmarzenie, że poszło w tak głupim kierunku. Ale chwila. Przecież właśnie jestem w podróży. Nie przemierzyłam oceanu, nadal będę umiała porozumieć się z panią w sklepie spożywczym, a mimo to właśnie zaczynam swoją kolejną podróż. Dzięki swojej pracy udało mi się dotrzeć do miejsc, w których nigdy wcześniej nie byłam. Mimo że nie przekraczałam granicy, przeskakiwałam do różnych światów. Poznawałam ludzi z wyjątkowymi historiami, odkrywałam nieznane mi wcześniej zwyczaje, próbowałam nowych potraw. Co najważniejsze jednak, podróżowałam po emocjach. Radości, wzruszeniach, miłości i bliskości. Obcy ludzie przyjmowali mnie do swoich domów i otaczali ogromną serdecznością. Czułam się jak gość, czasem nawet jak członek ich rodziny. To było i będzie dla mnie ogromne wyróżnienie, żeby nie napisać patetycznie - zaszczyt. Ale coś w tym musi chyba jednak być, skoro to właśnie mnie wybierają po to, żebym towarzyszyła im i uwieczniła dzień, w którym ślubują sobie miłość, wierność i to, że się nie opuszczą aż do śmierci. Więc jestem tam z nimi. Trochę zdziwiona, często wzruszona.
A teraz wyobraźcie sobie parę, która postanowiła, że podczas ich ślubu będzie łącznie pięć osób. I jedną z nich będę ja. Właśnie do nich jechałam, właśnie na nich czekałam. Od momentu, w którym Krzysia napisała do mnie maila z historią ich miłości, wiedziałam, że jadę po niesamowitą przygodę i tak właśnie było. Wspaniała podróż. A to moje pocztówki...


























































Obiad zjedliśmy na mieście, zamiast tortu mieliśmy lody z ich ulubionej osiedlowej lodziarni, wódkę zamieniliśmy na zieloną herbatę z mandarynką, a na kolację zjedliśmy pyszne naleśniki roboty Pana Młodego, czyli Romka. Ślub wyjątkowy, inny, na pewno prawdziwy i taki, jaki sobie wymarzyli. A ja byłam, świętowałam z nimi i czekam na nasze kolejne spotkanie. Herbatę już kupiłam.
Strona z moją fotografią ślubną i nie tylko.