Nie
pamiętam już po co leciałam małym rejsowym samolotem, pamiętam jedynie
moment, gdy zrozumiałam, że zaraz się rozbijemy. Pamiętam moje ciche "o
nie..." i najbardziej rozdzierającą serce świadomość, że nie zobaczę
już moich synów i męża. Z przeszywającym bólem powiedziałam bezgłośnie
"kocham was bardzo" i nagle przyszedł spokój i pogodzenie się z tym, na
co nie mam już wpływu. Zacisnęłam dłonie na fotelu czekając na koniec.
Prąd
przeszył całe moje ciało, które obudziło się w ciemnej sypialni
otoczone trzema śpiącymi postaciami, za którymi jeszcze przed chwilą
serce wyrywało mi się z piersi. Ciało było dużo cięższe niż zwykle, nie
zerwałam się z krzykiem, wręcz przeciwnie, leżałam nieruchomo jakby ktoś
zespoił każdy centymetr mojego ciała z prześcieradłem. Zrozumiałam, że
właśnie przeżyłam najstraszniejszą chwilę mojego życia. Miewałam czasem
bardzo realistyczne sny, ale to był całkiem inny wymiar. Pamiętam, że
pierwsze co poczułam to ulga. Jednak nie dlatego, że żyłam, a
dlatego, że nawet jeśli zginęłam w innym życiu, to w tym nadal mam
swoich ukochanych chłopców.