Robiąc zdjęcia często odwracamy się za siebie. A może po prostu ja tak mam. Po to fotografuję, by zamrozić i móc odwiedzać przeszłość. Dziś wracam do tej dalszej, sprzed 4lat. To była wyjątkowa sesja, w pewien sposób przełomowa i niedościgniona. Nie jest doskonała, jest magiczna. Są sesje, do których wracam, gdy gubię się i nie wiem, którą ścieżką iść. Te, które nawet po latach są szczere, prawdziwe, bliskie. Sesja z Dorianą w ogrodzie rzeźbiarza Bronisława Chromego (twórcy m.in. Smoka Wawelskiego) jest jedną z nich. Znalazłam się tam w sumie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Otworzyłam żelazną furtkę i przeniosłam się w inny świat. Świat w którym chcę istnieć i tworzyć. Dziś wracam do niej nie bez powodu, zataczam koło i szukam pewnej zgubionej ścieżki.
Poniższe zdjęcia są publikowane po raz pierwszy. Pochodzą z jedynej kliszy średnioformatowej jaką zrobiłam w życiu. Przez lata trzymałam je w tajemnicy, wiedzieli o nich nieliczni, którzy otrzymali je w prezencie. Oni wiedzą dlaczego. Czas chyba jednak, by mogły zaistnieć i w szerszym gronie odbiorców. Czuję się lekko skrępowana i trochę w niezrozumiały sposób wzruszona. Zapraszam Was do mojej bajki.
Jest też i ruchoma pamiątka z tego dnia:
Poniższe zdjęcia są publikowane po raz pierwszy. Pochodzą z jedynej kliszy średnioformatowej jaką zrobiłam w życiu. Przez lata trzymałam je w tajemnicy, wiedzieli o nich nieliczni, którzy otrzymali je w prezencie. Oni wiedzą dlaczego. Czas chyba jednak, by mogły zaistnieć i w szerszym gronie odbiorców. Czuję się lekko skrępowana i trochę w niezrozumiały sposób wzruszona. Zapraszam Was do mojej bajki.
Jest też i ruchoma pamiątka z tego dnia: