Wszystko wokół mówi do mnie trochę ciszej, a może to ja trochę mniej słucham. Zastanawiam się, czy ostatnie tygodnie rozleniwionych myśli nie doprowadziły mnie już do mentalnego i socjalnego zdziczenia. Książki spoglądające z półek już nawet nie karcą za skostniałe strony, którym od dawna brakuje świeżego powietrza. Wpadłam w literacki stan otępienia i zgubiłam, pomiędzy dniem a snem, przestrzeń na lekturę. Poukładałam, zwolniłam, pozamykałam. Patrzę na wykreślone listy "do zrobienia", gdzie jeszcze niedawno sprawy przekrzykiwały się priorytetami i gubię rytm. Spowolnione ruchy plączą mi nogi i boję się, że za chwilę potknę się lądując twarzą w bezradności. I tak naprawdę nie wiem, skąd takie przemyślenia, przecież październik był taki piękny.















